Restauracja Beta KL została w przewodniku Michelin odznaczona jedną gwiazdką. Mieści się w stolicy Malezji, Kuala Lumpur praktycznie w centrum miasta. Szefem kuchni w restauracji Beta jest Raymond Tham, jeden z najsłynniejszych szefów w Malezji. Kształcił się w Londynie, następnie wykładał na Uniwersytecie KDU w Malezji, a następnie otworzył dwie, a potem jeszcze kolejną restaurację. W Beta KL stara się ukazać malezyjską kuchnię w nowym świetle, reinterpretując ulubione potrawy i udowadniając, że to nie tylko street food, ale również kreatywne, wyrafinowane dania restauracyjne.
Aby znaleźć restaurację, trzeba wejść w małą uliczkę pomiędzy dwoma wieżowcami i wypatrywać przyozdobionych zielonymi liśćmi drzwi.
Wnętrze utrzymane jest w ciemnych kolorach, głównie czerni i czerwieni. Zdobią je czerwone aksamitne zasłony i dekoracje z drewna. Sama restauracja jest bardzo duża, składa się z kilku sal, do których wpada mnóstwo światła dzięki dużym oknom, pomimo położenia w uliczce pomiędzy wieżowcami. W pierwszej sali na środku znajduje się duży bar oraz dookoła małe stoliki i pufy, przy których zajmujemy miejsce, aby zapoznać się z menu restauracji oraz spróbować pierwszych przekąsek.

Beta oferuje menu degustacyjne podzielone na części zatytułowane „północ”, „wschód” i „południe”, będące odpowiednio przekąskami, przystawkami i daniami głównymi. Odrębną część stanowią desery. Taki podział ma umożliwić przedstawienie kulinarnego dziedzictwa Malezji z różnych zakątków kraju. Dodatkowo można zamówić danie z ryżem i abalone, dość popularnym w menu restauracji w Azji. Abalone to rodzaj jadalnego morskiego ślimaka, znanego również jako ucho morskie, ceniony za swój delikatny smak oraz twardą, ale jednocześnie soczystą teksturę. Oprócz dodatkowego dania istnieje możliwość zamówienia parinigu składającego się z koktajli i win.
Naszą kolację rozpoczęliśmy w pierwszej Sali, gdzie podano nam przekąski i szampana. Zaskakującym elementem było przywiezienie przekąsek na taczce, co ma być swoistym hołdem dla lokalnych rolników, którzy uprawiają malezyjską ziemię i dostarczają mieszkańcom pożywienie. Przekąski były podane w drewnianej skrzyneczce. Znalazły się tam krewetka na czarnym biszkopcie z sosem z sosem z wyraźnie wyczuwalnymi nutami curry, inspirowanym tradycyjnym daniem rybnym w regionu Penang, dwa rodzaje mięsa z kaczki z majonezem z zielonym chilli i chrustem z makaronu ryżowego, a także mini kukurydza z sosem budu. To był bardzo udany początek. Przekąski były aromatyczne, pięknie podane i rozbudziły nasze apetyty na dalszą część kolacji.

Po zjedzeniu przekąsek przeszliśmy do stolika. Po drodze zaprezentowano nam kosz lokalnych produktów, a wśród nich między innymi pięknie pachnący czosnkiem i truflą czosnek z dżungli, kwiaty imbiru, trawę cytrynową czy specjalną słodką odmianę ananasa.
Nasz stolik mieścił się w sali, w której szczytowa ściana była ozdobiona ogromną kolorową grafiką, która nadawała całemu wnętrzu bardzo energetyczny charakter. Pozostałe ściany jak i sufit były czarne, co pięknie podkreśliło kolorową ścianę.

Przy stoliku na początku podano nam pieczywo wykonane z mąki z tapioki z fermentowanymi ziarnami soi oraz pastą chilli. Bułeczki były niezwykle puszyste i lekkie, były jeszcze gorące, pięknie pachniały i miały cudowny, wyrazisty smak. Z pastą chilli były idealne. Podczas kolacji proponowano nam dokładkę pieczywa, ale zrezygnowaliśmy, aby zostawić miejsce na pozostałe dania. Ale chętnie zjedlibyśmy więcej, gdyby nie czekało nas jeszcze kilka dań z menu.

Pierwsza przekąska była inspirowana malezyjskim daniem ulam, będącym rodzajem ziołowej sałatki. Kawałki małży i wodorosty były poprzekładane różnymi ziołami, do tego podano kawior i przezroczysty bulion z fermentowanych pomidorów. Całość została podana w muszli małży „pan shell”, która była składnikiem dania, podobnej w smaku i konsystencji do przegrzebka. Danie było wyśmienite, bardzo aromatyczne i przepięknie podane. Do tego zaserwowano nam idealnie pasujący koktajl na bazie ginu, imbiru i soli, który był wytrawny, lekko pikantny, słony i świetnie komponował się z podaną przystawką.

Kolejną przystawką był krab podany na sposób inspirowany słynnym malezyjskim daniem laksa. Mięso z kraba było przykryte płatkiem makaronu ryżowego i polane bisque z kraba o aromacie laksy. Danie można było według własnego gustu skropić olejem chilli, który został podany obok w ciemnej buteleczce z pesetą. To było kolejne pięknie podane, kreatywne danie, i kolejne, które zachwyciło nas wyrazistym aromatem, kremową strukturą i połączeniem składników.

Następna przystawka również nas zaskoczyła, przede wszystkim tym, że jednym z jej składników był durian, którego bardzo nie lubimy. Ale od początku. W miseczce z metalowymi łopatkami do nakładania składników na talerz podano topinambur glazurowany fermentowanym durianem z grzybami, szparagami i jadalną ziemią. Do tego na osobnym talerzu podano jajko w postaci spienionego białka i płynnego żółtka. Okazało się, że durian nie miał typowego smaku Duriana, prawdopodobnie dzięki fermentacji i w tak niewielkiej ilości idealnie komponował się z resztą dania. Topinambur był miękki, lekko orzechowy w smaku i świetnie łączył się z jajkiem podanym na talerzu. Danie również świetnie komponowało się z koktajlem z domowego wina ryżowego z malibu, kokosową kruszonką i pianą z białka.

Intermezzo dla oczyszczenia kubków smakowych zostało przygotowane na naszych oczach za pomocą ciekłego azotu. Był to sorbet z ziołowej mikstury zawierającej między innymi trawę cytrynową, limonkę i kwiat imbiru, nalanej do naczynia z prosto z labu sayong, tradycyjnego dzbana ściśle związanego z malezyjską kulturą, używanego tradycyjnie do przechowywania wody pitnej. Był to bardzo miły lokalny akcent. Wracając do sorbetu – był cudownie odświeżający, lekko szczypiący w język dzięki kwaskowej limonce i pikantnym nutom kwiatu imbiru.

Po takim pokazie przyszedł czas na pierwsze danie główne. Składniki tego dania nawiązują do mieszkającej na południu Malezji społeczności Kristang, będącej potomkami Portugalczyków z Melaki. Była to jagnięcina podana z pastą z czosnku z dżungli, podana z bakłażanem w sojowej glazurze i pikantnym sosem debal, wywodzącym się z portugalskich tradycji w Azji. Mięso było medium rare, idealnie przyrządzone, wyraziste dzięki dodatkom i smakowało wyśmienicie.
Dość nietypowo, po daniu mięsnym na stole pojawiła się delikatna ryba patin, przyrządzona na parze, z sosem, ziołami i grillowanymi grzybami. Była do kolejna udana propozycja, która może na zdjęciach nie wygląda wyjątkowo, natomiast smakowała genialnie.

Po rybie przyszedł czas na danie, o które uzupełniliśmy nasze menu degustacyjne. Był to ryż o smaku limonki kaffir, z kosteczkami marynowanej rzodkwi, na którym ułożono kawior i abalone pokryte glazurą, przypominającą słodki sos sojowy. Aromat limonki kaffir był bardzo odświeżający, dobrze komponował się z kremowym kawiorem, nie przytłaczając jego smaku. Abalone było miękkie i świetnie uzupełniało całość dania. Cieszymy się, że zdecydowaliśmy się na ten dodatek do menu.

Po takiej uczcie przyszedł czas na desery. Na początku podano nam sorbet z jackfruita z winem ryżowym, kosteczkami guawy i jabłkiem różanym, kruszonką z nerkowców i pikantnym syropem z chilli. Deser był lekko słodki, lekko wytrawny, lekko pikantny dzięki sosowi na spodzie talerza. Dla nas ten smak był niezwykły. Do sorbetu podano nam koktajl inspirowany słynnym old fashioned, na bazie rumu infuzowanego pandanem i nadającym goryczki ziarnem kakaowca z syropem z banana dla dodania słodkości.

Ostatnim deserem był Loyang. Loyang to świąteczne ciastko z Malezji, popularne zarówno wśród Malajów, Chińczyków, jak i Hindusów. Tradycyjnie jest to smażone w oleju ciastko kokosowe. W restauracji Beta jest ono podawane w formie zamrożonej białej czekolady w smaku zmieniającym się w zależności od sezonu. My trafiliśmy na wersję z liśćmi curry i hibiskusem. Była to lekka skorupka z białej czekolady z pastą nadającą jej ciekawy posmak ziołowy. Na osobnym talerzu znalazł się mus czekoladowy i napis „welcome to Malaysia”, co było dla nas ogromnie miłym akcentem, może lekko ocierającym się o kicz w oczach niektórych, ale ten napis idealnie wpasował się w charakter całej kolacji. Super!

Obsługa w restauracji była idealna. Byliśmy zaopiekowani od przekroczenia progu restauracji. Ciekawym rozwiązaniem był początek przy małym stoliku w pierwszej sali, a następnie prezentacja kosza z produktami i przejście do stolika. Wiele razy proponowano nam dodatkowe pieczywo. Opisy dań były ciekawe i pozwalały nam zapoznać się z lokalną kuchnią. Samo menu oceniamy bardzo dobrze. Poznawaliśmy nowe smaki, talent szefa kuchni i dziedzictwo kulinarne Malezji. Bardzo ciekawym rozwiązaniem było pairing win i koktajli. Azjatycka kuchnia jest dość trudna jeśli chodzi o wine pairing, a tu koktajle świetnie uzupełniły tę lukę. Polecamy z całego serca.